aaa4
Po co i dla kogo?
Dołączył: 04 Maj 2017
Posty: 4
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 17:42, 11 Kwi 2018 Temat postu: dfd |
|
|
Minelo troche czasu, zanim powrocil do rzeczywistosci. Znajdowal sie w malym, ciemnym i zimnym pomieszczeniu. Przez kratke, umieszczona wysoko w drzwiach, padalo do srodka slabe swiatlo. Sciany byly wysokie. Itale stal i uswiadomil sobie, ze mierzyl krokami dlugosc i szerokosc pomieszczenia. Cztery kroki na trzy. Zauwazyl lawe do spania dlugosci czlowieka, a pod nia gliniana miske, przykryta dachowka. Bylo zimno i wilgotno niczym w jaskini lub piwnicy, lecz [link widoczny dla zalogowanych]
duszno. Gdzies z korytarza dobiegal placz dziecka, pelen zlosci, nieustajacy wrzask. Itale pomyslal, ze chyba placze dziecko, ktore slyszal, kiedy wchodzil do domu w wieczor aresztowania. To glupie, przeciez nie moglo byc to samo dziecko. Podszedl do drzwi i sprobowal wyjrzec, ale widzial tylko przeciwlegla sciane. Stal tam przez dluzszy czas. Nie chcial siadac. Gdyby usiadl, oznaczaloby, ze tu zostanie.
Otworzyly sie drzwi i wszedl straznik. Nie byl to zolnierz, lecz cywilny straznik wiezienny, rosly starszy mezczyzna wyzszy od Itale, o kwadratowej twarzy i ziemistej cerze. Poprosil Itale, zeby sie przebral.
-Nie chce tych ubran - powiedzial, patrzac na sterte szarych rzeczy, ktore straznik polozyl na lawce.
-Takie sa przepisy, sir. Moze pan zatrzymac surdut.
-Nie chce tego - powtorzyl Itale. Uslyszal, ze glos mu sie trzesie. Zawstydzil sie. - Chce... - zaczal maskowac swoje zmieszanie, lecz zamilkl.
-Panskie rzeczy zostana opieczetowane i przechowane. Takie sa przepisy - powtorzyl straznik. Podobnie do Arassy'ego zachowywal sie z tak zniewalajaca pewnoscia siebie dobrego sluzacego, ze Itale posluchal go i zaczal rozpinac koszule, bo przeciez mial sie przebrac.
-Chcialbym dostac cos do pisania.
-Co takiego, sir?
-Papier, atrament, cos do pisania.
-Musi pan o to poprosic [link widoczny dla zalogowanych]
naczelnika wiezienia, sir. Podlega pan specjalnemu traktowaniu.
Tak jak inni straznicy, wypowiedzial dwa ostatnie slowa pelnym szacunku, zlowrogim tonem. Glos mial donosny i monotonny, prawdopodobnie byl przygluchy. Itale zauwazyl to, a takze rozpoznal w szarym materiale wieziennej koszuli i spodni welne wtorna, ktora widzial w miejscowych tkalniach. Spostrzegal i myslal szybko, lecz nie potrafil niczego ze soba powiazac, nie rozumial faktow.
-Placzace dziecko - powiedzial. - Skad sie tu wzielo dziecko?
-Urodzilo sie tutaj, sir. Jego matka jest w jednej z izolatek, jak wasza milosc, wkrotce zostanie odeslana do wspolnej celi. - Straznik zebral rzeczy Itale i oddal mu kamizelke. - Prosze ja zatrzymac, sir, bedzie panu cieplej. - Okazywal szacunek i uprzejmosc. Wyszedl, zamykajac za soba wysokie drzwi na klucz.
Ubranie wiezienne bylo luzne, szorstkie i nie dawalo wiele ciepla. Itale wlozyl kamizelke i sliwkowy surdut, pognieciony i przybrudzony po trzytygodniowym pobycie w celi, lecz nadal cieply. Kiedy go wkladal, dotyk jedwabnej podszewki rekawa stal sie prawdziwa pociecha.
Usiadl.
Byl w wiezy trzy tygodnie, dwadziescia jeden dni, ale one juz minely. Sedzia cos powiedzial, powiedzial cos o pieciu latach, ale to nie moglo oznaczac pieciu lat w wiezieniu. Niemozliwe. Piec lat to przeciez szmat czasu, kiedy mina, bedzie mial trzydziesci lat. Trzy tygodnie ciagnely sie w nieskonczonosc, trzy tygodnie wystarcza. Jest grudzien. Potem styczen, luty... Udalo mu sie nie wymienic wszystkich dwunastu miesiecy. Straznik przyniosl zupe, te sama maczna zupe. Itale ja zjadl, miska zostala sprzatnieta. Po pewnym czasie zgaslo swiatlo w korytarzu i w celi zrobilo sie zupelnie ciemno, lecz po chwili oko nauczylo sie dostrzegac cien ksztaltu, niczym kamienne echo jakiejs odleglej lampy. Noc minela i nie minela. Czasami umysl Itale pracowal szybko, goraczkowo, a czasami nie pracowal wcale. Serce mu bilo i zatrzymywalo sie, znow bilo. Probowal wedlug jego uderzen liczyc minuty. Bal sie, ze traci zmysly. W zastyglej ciemnosci, nabrzmialej od przyszlej bezczynnosci, piekace uklucia insektow, rojacych sie w materacu, wcale mu nie doskwieraly - oznaczaly zycie.
Nastepnego dnia Itale byl tak wyczerpany, ze drzemal caly ranek, ulozywszy sie dosc wygodnie na lawie. Po poludniu przyszlo dwoch straznikow, zeby wyprowadzic go na spacer po dziedzincu. Byl to maly wewnetrzny dziedziniec o boku czterdziestu czy piecdziesieciu stop. Lezacy na nim rozdeptany snieg utworzyl twarde, szarawo-czarne klepisko, przyzolcone pod scianami plamami z moczu. Dwaj straznicy pilnowali pieciu wiezniow, ktorym zabroniono rozmawiac. Jeden ze skazancow wykonywal systematyczne cwiczenia, biegajac wokol dziedzinca i wymachujac rekoma. Chodzil dziwnymi, krotkimi krokami. Itale postanowil, ze takze bedzie cwiczyl, ale na razie nie potrafil sie do tego zmusic. Drzaly mu nogi. Musi sie opanowac. Musi utrzymac kondycje. Zaplanuje wykorzystanie czasu na cwiczenia na swiezym powietrzu i bedzie sie tez staral gimnastykowac w celi. Trzeba planowac, mierzyc i wykorzystywac czas. Teraz, chociaz sprawia mu to wielka trudnosc, powinien obejsc caly dziedziniec, jak najglebiej wdychajac czyste powietrze. Ruszyl do przodu. Zatrzymal go jeden ze straznikow, kiedy obok niego przechodzil. Byl to szczuply mezczyzna o czerwonej twarzy.
-Czy skoczyl ten gosc, co mial z toba proces? - Mowil dialektem i brakowalo mu wiekszosci zebow.
Itale nie byl pewien, czy dobrze zrozumial.
-Isabey? - powiedzial straznik. - Isaber... Co sie z nim stalo?
-Czy on byl szalony? Przeciez zostal wypuszczony, prawda?
-O co chodzi?
-Po co on to zrobil? Jezu, co za pomysl, osiemdziesiat stop do ziemi, czy on byl szalony?
-Zamknij sie, Anto - powiedzial drugi straznik, machnawszy reka.
Itale odszedl od nich. Chcial ukleknac i zanurzyc rece w sniegu, zmrozic dlonie i nadgarstki, ale snieg mial twarda skorupe i byl brudny. Straznicy zawolali wiezniow. Itale przyszedl ostatni, czujac na sobie wzrok innych, nie potrafiac na nich spojrzec. Zamknieto go w celi. Polozyl sie na lawie. Nie myslal o Isaberze, lecz o Estenskarze, o pewnym dniu, kiedy poszli postrzelac w lasach Esten. Widzial postac Amadeya i slyszal jego glos tak wyraznie, ze wypowiedzial bardzo cicho jego imie, lecz przerazilo go brzmienie wlasnego glosu. Oparl glowe na skrzyzowanych ramionach i lezal bez ruchu. Kolor, zapach i dotyk jego surduta byl mu znajomy, szukal pociechy przytulajac twarz do podwojnie zlozonego materialu przy mankiecie.
-Prosze wyjsc. Prosze wyjsc, sir.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez aaa4 dnia Śro 17:48, 11 Kwi 2018, w całości zmieniany 1 raz
|
|